wtorek, 27 czerwca 2017

Moj pierwszy raz... Slawkowski Szczyt

Rozdziewiczyłam Tatry Słowackie. Fakt - wieki temu dodawałam wpis z sąsiadującego kraju, ale była to zwykła wycieczka połączona z króciutkim przejściem Suchej Beli. Wędrówki po górach to nie przypominało. W czerwcu miałam okazję zasmakować gór zupełnie innych. Był strach, bo była to wyprawa tylko po jeden jedyny szczyt - Sławkowski. Wieczorna podróż, krótki sen na fotelu kierowcy, nad ranem dojazd do Starego Smokowca i w górę. Popołudniowe zejście, w auto, szybki przejazd przez naszą tatrzańską stolicę, chwila snu na trasie - znowu na fotelu kierowcy i punkt 4:00 stawiamy się we własnej sypialni, po 33 godzinach nieobecności w domu i po pokonaniu ponad 800 km.

Jaki ten Sławkowski jest? Po dwóch tygodniach powiem, że nic wielkiego. Tylko wkurza. Trudności żadnych, za to wierzchołków po drodze, wydających się szczytem - wiele. Tyle dobrego, że było trochę chmur i nie od razu widziałam, jak wysoko i jak długo muszę jeszcze iść ;)

Ale po kolei...

Na Słowację wjechaliśmy przez Piwniczną Zdrój. Ok. godziny 4:30 nad ranem rozciągały się takie widoki:


Dojechaliśmy, zaparkowaliśmy, poczekaliśmy 20 minut na parkingowego, zapłaciliśmy 5 czy 6 ojro za parking pod Grand Hotelem i ruszyliśmy. Początki - nudne. Trochę lasem szeroką ścieżką, na pierwszym rozstaju dróg zrobiło się węziej, nadal lasem do Maksymilianki. Tu zrobiłam pierwsze zdjęcie ;) Widok na Łomnicę:
I na to, co nas czeka. Pierwsza myśl: rzut beretem. Myśl w trakcie pokonywania tej trasy: rzut w przepaść ;)
A poważnie to trudności technicznych jakichkolwiek brak. Jedynie kondycja. Chociaż nawet nie, u mnie kondycja mizerna, ale dało się w kość niewyspanie, dlatego kiedy zobaczyłam kawałek zieleni kilkaset metrów  nad poziomem morza, to nie czekałam długo, tylko pół godzinki się drzemnęłam :) Przed wyjściem przeczytałam jakiś komentarz czy wpis na blogu, że Sławkowski dał się bardziej we znaki niż Rysy. Trochę mnie to przeraziło, jednak jak się okazało - nie było tak źle. Fizycznie. Bo psychicznie... Sławko wkurza, mega wkurza. Wydaje się, że już koniec, że szczyt na wyciągnięcie ręki, a tu bach - jeszcze większa góra się wyłania. I to nie raz, nie dwa, nie trzy, nie cztery... Ale jak już się dojdzie, pokonując dużo wierzchołków, to wyłoni się niewielki krzyż...
 I śniadaniu towarzyszyły będą takie widoki:


"A góry nad nami jak niebo, a niebo nad nami jak góry!"
Tu widać ostatnie ostre podejście/zejście przed Sławkowskim i o tyle najgorsze, że z pokruszonych kamieni i kamyczków:







Więcej zdjęć ze szlaku zrobiłam schodząc, droga w dół też się dłużyła, bo wydawało się, że to już ostatni mijany wierzchołek ;) 

 A tu widoki z drugiej strony, na Stary Smokowiec:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz